czwartek, 29 listopada 2018

Naleśnikowe tagliatelle

Niespełna dwa miesiące temu zdałam pewien egzamin. Chcąc uczcić sukces, wraz z koleżankami ze szkolenia udałam się do naleśnikarni Manekin w Gdańsku. Nie byłam zachwycona tym pomysłem, bo naleśniki nie stanowią dla mnie żadnej atrakcji - co najmniej raz w tygodniu pojawiają się na moim stole w charakterze śniadania, czasem obiadu. Co więcej, przyzwyczaiwszy się do wegańskiej receptury, nie gustuję już zbytnio w naleśnikach tzw. "tradycyjnych". Po prostu przestały mi smakować. Byłam przekonana, że w menu - oprócz placków na słodko - nie znajdę dla siebie nic interesującego. Tymczasem czekała mnie miła niespodzianka...
Spośród kilku wege propozycji wybrałam naleśnikowe tagliatelle z suszonymi pomidorami, orzeszkami piniowymi i rukolą. Wciąż jednak nie wierzyłam, że danie okaże się warte swojej ceny. Gdy wreszcie otrzymałam zamówioną potrawę - podbiła mnie od pierwszego kęsa! Dawno nie jadłam czegoś równie pysznego. :)
Ponieważ nie mam środków, by regularnie stołować się "na mieście", postanowiłam zrobić w domu swoją wersję opisywanego nieba w gębie. Bez rukoli i orzeszków piniowych, za to z czarnymi oliwkami i prażonymi pestkami słonecznika.


Składniki:
8 placków naleśnikowych
2-3 ząbki czosnku
4 suszone pomidory drobno pokrojone
ok. 1/2 szklanki oliwy z oliwek
sól, pieprz, oregano, bazylia, słodka papryka
1/2 łyżeczki soku z cytryny
garść podprażonego słonecznika
(opcjonalnie kilka czarnych oliwek)



Na dużą patelnię wlewamy część oliwy; szklimy na niej posiekany czosnek. Dodajemy suszone pomidory (oraz oliwki) i przyprawy, mieszamy i jeszcze minutę smażymy na małym ogniu.
Naleśniki tniemy w pasy o szerokości 8-10 mm*. Przekładamy je na patelnię, podlewamy obficie oliwą**, dodajemy sok z cytryny. Delikatnie mieszamy, starając się rozprowadzić aromatyczny tłuszcz po całym "makaronie". Jeśli trzeba, doprawiamy. Przed podaniem posypujemy prażonym słonecznikiem.

* Jeśli kroimy jednocześnie więcej sztuk niż jedną, należy pooddzielać od siebie posklejane paski.
** Właśnie w oliwie tkwi sekret smaku tego dania. Nasze tagliatelle nie może być suche.

Mniam, mniam, mniam...

środa, 14 listopada 2018

Najprostsze placuszki bananowe

Nie dzieje się u mnie ostatnio najlepiej. Zdobyłam wprawdzie nowe kwalifikacje zawodowe, ale nie będzie mi ich dane wykorzystać. Spodziewałam się comiesięcznego, czterocyfrowego wpływu na konto bankowe, teraz będę się cieszyć, jeśli pojawi się kwota trzycyfrowa. Marzyłam o zmywarce i smartfonie, tymczasem na razie muszę obejść się smakiem. Plany sobie, życie sobie...

Moje Orlątko nadal je jak - nomen omen - ptaszek. Spis lubianych przez A. produktów/dań poszerzył się zaledwie o bruschetty/grzanki, pizzę, banana, gotowaną marchewkę i cieciorkę z zupy. Aha - jeszcze słodycze, których praktycznie nie dostaje (czasem okruch domowego ciasta lub dzidziusiowe ciasteczko). I to by było na tyle. Kiedy w zeszłym miesiącu układ pokarmowy mojego synka odmawiał współpracy, spektrum spożywczych możliwości jeszcze bardziej się zmniejszyło. Wymyśliłam wtedy najprostsze na świecie bananowe placuszki.

Składniki:
(na ok. 12 szt.)
3 niewielkie banany
3 łyżki mąki pszennej
odrobina oleju do natłuszczenia patelni

Obrane banany zgniatamy w dłoniach lub blendujemy, dodajemy mąkę i starannie mieszamy. Ciasto nakładamy na gorącą, natłuszczoną patelnię za pomocą łyżeczki do herbaty. Po kilku minutach obracamy placki na drugą stronę, lekko dociskamy i jeszcze chwilkę smażymy.