Nareszcie zaczął się nowy rok! Poprzedni nie był dla mnie łaskawy, lecz spuśćmy na to zasłonę milczenia. To już przeszłość. Wspomnę tylko, że mimo wielu przeciwności losu zachowywałam się jak grzeczna dziewczynka - przynajmniej zdaniem Świętego Mikołaja, który obdarował mnie aparatem fotograficznym (...zapewne, aby odzyskać wreszcie własny ;) ).
Uzbrojona w powyższe narzędzie przystąpiłam do pieczenia ciastek chodzących za mną już od dłuższego czasu...
Tzw. bombę z jabłkiem można nabyć w sklepiku obok mojego osiedla za 3,20 zł. W skład tego deseru wchodzi ciasto francuskie, jabłko (pozbawione skórki i większości gniazdka nasiennego), posiekane orzeszki, coś różowego (konfitura malinowa??) i lukier. W zeszłym, podłym ogólnie rzecz biorąc, roku zaprzyjaźniłam się z ciastem francuskim, więc bez wahania postanowiłam zrobić własną wersję słodkich bomb. ;)
Składniki: opakowanie ciasta francuskiego XXL, 4 małe jabłka (na zdjęciu jest 6, wiem), 2 łyżki żurawiny (takiej do potraw, ze słoika), 1/4 tabliczki gorzkiej czekolady, garstka rodzynków i orzechów
Aż żal było obierać ze skórki...
Przed zawinięciem położyłam na wierzch po jeszcze jednej ćwiartce jabłka.
Może dlatego takie nieforemne kulfony mi wyszły. ;)
Gotowe bombki polane lukrem.
A teraz coś dla ducha: Dixie Biscuit zespołu Tape Five. Od sylwestra wciąż mi pobrzmiewa w głowie. I do ciastek jak znalazł. ;)
PS Skórek jabłek bynajmniej nie wyrzuciłam. Suszę je na aromatyczny dodatek do herbaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz